![]() Wszystkie teksty |
KapłaństwoNazywam się Jan Kaczkowski, mam 37 lat, w roku 1989 miałem 12.Gnijąca, szara komuna - to pamiętam sprzed 1989 roku dobrze. A zwłaszcza chamskie sprzedawczynie, które źle traktowały dzieci. I mój dom - bardzo mocno zaangażowany politycznie, i ludzi, którzy się u nas ukrywali, i "pana Szpicbuta" - tak go my, dzieci nazywałyśmy, bo rozpoznawałyśmy go po spiczastych butach. A był to dzisiejszy marszałek senatu pan Borusewicz. Wiedziałyśmy, że to on, i że się ukrywa. Rok 1989, zwłaszcza kampanię wyborczą i sam dzień wyborów, pamiętam doskonale. Jak jeździliśmy z moim ojcem starą ładą oklejoną "Solidarnością" w czasie kampanii po Sopocie, to czuło się trójmiejską wolność i nikt się nie bał. Ale w okolicach granic dzisiejszych powiatów wejherowskiego i puckiego większość ludzi była nieufna. Jeden odważny nauczyciel powiesił plakaty na stodole w Gniewinie i to był ewenement. Kiedy wracaliśmy do Sopotu z tej wyprawy oklejonym "wyborczym" autem, zatrzymała nas milicja: dostaliśmy wysoki mandat za niezapięte pasy i wtedy po raz pierwszy i ostatni "cierpiałem za ojczyznę". 4 czerwca pamiętam dobrze, łącznie z pogodą, która w Sopocie była dość słoneczna. Wiem, w którym miejscu była komisja wyborcza mojego ojca - strasznie mi to imponowało. Siedział za takim zielonym prezydialnym stołem. Byłem niezwykle dumny i wiedziałem, że dzieje się historia - zwłaszcza, gdy pomagałem wiekowej cioci i babci dość na wybiory, a one z taką radością skreślały komunistyczną listę krajową. "Tyle skreślania, ale ile przyjemności" - mówiły. Później byłem w pierwszym społecznym liceum, a potem - nie bez problemu - było seminarium duchowne, w którym jako "element" ze środowiska inteligenckiego i wolnomyślicielskiego byłem kimś z innej planety. Jednak jakimś Bożym cudem, mimo niewyparzonej gęby, udało mi się przyjąć święcenia, choć niektórzy twierdzili, że będę ośmieszeniem dla kapłaństwa (niech im ziemia lekką będzie). Gdy trafiłem do Pucka, przez dziesięć lat byłem kapelanem w szpitalu, bo Kościół nadal mi nie ufał - nie mogłem uczyć w szkole, chociaż bardzo chciałem. Jednak uparlem się i poszedłem do szkoły. Najpierw uczyłem w potwornie trudnej zawodówce. Było strasznie i śmiesznie zarazem. Następnie była katecheza w liceum, doktorat i podyplomowe studia z bioetyki. Decyzja o posłaniu mnie do szpitala okazała się zbawienną. Kapelaństwo było i jest moją pasją. Założyliśmy hospicjum - jedno z najlepszych w Polsce. To moja duma, moje życie. Dla mnie wolność to właśnie hospicjum. Ktoś może powiedzieć, że Kościół to instytucja wielce opresyjna - ja się czuję wyjątkowo wolny, niezwykle wolny. Może to jest moja nonszalancja połączona z zanikiem instynktu samozachowawczego, ale da się być księdzem posłusznym i wierzącym, zachowując integralność i niezależność myślenia. Może jestem staromodny, ale uważam, że bycie wierzącym w byciu księdzem jest dość istotne - da się to zrobić i nie łamać sobie sumienia. Nie zawsze trzeba wchodzić w korporacyjno-kościelne tryby. Trzeba być sobą i robić dobrą robotę. Dla mnie bycie wolnym to bycie księdzem. Kapłaństwo jest najpiękniejszą rzeczą, jaka mi się w życiu przydarzyła. Wolność oznacza także wyswobodzenie się od lęków i kompleksów. W moim przypadku to uwolnienie odbyło się dość dramatycznie. Moje pokolenie było jeszcze wychowywane do bezwględnego posłuszeństwa, nawet za cenę wylączenia myślenia. W pewnym momencie modliłem się do błogosławionego Jerzego Popiełuszki, który w swoim czasie doświadczył - współcześnie mówiąc - mobbingu ze strony instytucji kościelnej (o czym z żalem wspominał ś.p. prymas Glemp). Ja też miałem taki epizod w życiu, kiedy mój Kościół gdański - który bardzo kocham i któremu się poświęciłem - ostro się po mnie przejechał. Jerzy Popiełuszko mówił: najbardziej paraliżujący dla człowieka jest lęk. Bardzo się bałem, że moje sumienie owładnięte lękiem będzie zdolne do rzeczy haniebnych (kłamstwa, karierowiczostwa itp.). Modliłem się: Jerzy, wyzwól mnie z tego paraliżującego strachu, że mnie przeniosą, że mnie skrzywdzą, ocenią. I przyszła diagnoza. Mam glejaka czwartego stopnia. Paradoksalne uczucie wolności, niczego nie muszę się bać poza sprawami ostatecznymi. Wszystko, co przyziemne staje się drugorzędne. Ale przysięgam, jak tu siedzę, że to choroba dała mi tyle wolności i tyle odpowiedniego, dobrego dystansu, że mogę powiedzieć, że ten czas jest najszczęśliwszym okresem mojego życia - chociaż to brzmi paradoksalnie. I to też jest dla mnie wolność: smakowanie życia, cieszenie się każdym dniem, jedzenie wspaniałych rzeczy, a przede wszystkim - życie do końca na pełnej petardzie. Ja zupełnie świadomie chcę żyć do końca na pełnej petardzie, nawet za cenę skrócenia mojego życia! Wolność to także wolność bioetyczna. Kiedy będę chciał odstąpić od uporczywości terapeutycznej, na pewno to zrobię. Mam do tego prawo. Wolność jest także otwartością na cud i tu znowu ogromne zadanie dla błogosławionego Jerzego. |